Moje dążenie do idealnego uporządkowania bywa zabójcze dla wielu pomysłów, idei, narzędzi. A i tak koniec końców nie osiągam takiego stanu. Jednak w tym wypadku chyba odnalazłem ideał. Fajnie.

kartka do notowania i ołówek

Poszukiwania

Od wielu lat (tak – lat) nieustannie szukam narzędzi. Niestety w moim przypadku jest to szukanie jak igły w stogu siana, mam zbyt wygórowane wymagania, zbyt widealizowane. Z jednej strony chcę bardzo konkretną listę możliwości, dość dobrze określonych, a z drugiej chciałbym nic za nie płacić. Przerobiłem dziesiątki, a co tam setki różnych rozwiązań. Żadne nie sprawdziło się w pełni. Żadne za wyjątkiem jednego.

Największy problem miałem z zarządzaniem czasem, zarządzaniem zadaniami, prowadzeniem projektów i powiązaniem tego z moją wrodzoną wielką potrzebą wolności i elastyczności. Próbowałem różnych CRM-owych opcji i nic z tego, jeżeli dało się wykonać więcej to przy zbyt mocnej (jak dla mnie) dyscyplinie, przy zbyt wielu ograniczeniach i wymuszeniach, ilościach wymagalnych danych, konieczności chodzenia z góry narzuconą ścieżką. Fajne narzędzia, ale nie dla mnie, a przynajmniej nie teraz. Szukałem dalej. Przetestowałem sporo ciekawych wspomagaczy zarządzania zadaniami i czasem. Najdłużej cieszyłem się z próbowania programu o nazwie: TaskUnifier oraz synchronizowanego z nim chmurowego Toodledo. Koniec końców i z tych zrezygnowałem.

Zamiast kartki i ołówka?

Bardzo lubię notować, swobodnie zabazgrywać całe kartki papieru, jak drukarka tylko po mojemu. Lubię pisać ołówkiem, którego ślad na kartce w razie potrzeby mogę zmazać gumką. Kartka plus ołówek to sporo miejsca i niewiele więzów. Tak właśnie lubię. Tylko jak w tym szukać, jak to porządkować, jak pilnować terminów, jak analizować dane? No właśnie.

Kres szukania

Oczywiście przestałem w pewnym momencie wierzyć, że kiedykolwiek znajdę coś co mnie zadowoli w tej materii. Przecieć każda wytrwałość ma swoje granice (a może jednak nie?). Jakiś niecały rok temu zacząłem zabawę z nowym narzędziem. Nie mam pojęcia dlaczego i kto mnie namówił lub polecił. Nie przypomnę sobie. W każdym razie jak to zwykle ja zacząłem od konta za free. Zarejestrowałem się, pobrałem aplikację desktop i zacząłem używać. Czasem sprawdzałem i ekslorowałem apkę via web. Spodobało mi się. Nie, nie używałem tego do wszystkiego. Nie widziałem sensu i możliwości. Zacząłem używać do mojego notatkowego flow. Do zapisywania. Tak jak leci, to co przyjdzie i w końcu bez zeszytów i kartek.

Po niecałych dwóch miesiącach przeskoczyłem na konto premium. I nie żałuję do dzisiaj. Nie zamierzam rezygnować, nie zamierzam zmieniać – chyba, że na wyższe (tak zwane business). Nie dojrzałem jeszcze do zapłacenia na rok z góry (bo głupi jestem i wolę więcej co miesiąc), ale to tylko kwestia czasu. Nawet zaplanowałem nabycie wielkiego phabletu pod kątem korzystania z mojego odkrycia.

Bez niego nie jadę

Gdyby ktoś zapytał mnie co chciałbym zabrać na bezludną wyspę to dzisiaj bez wachania odpowiadam:

Bez mojego Evernote nie jadę

Evernote…. jak dobrze, że cię odkryłem.

Dzisiaj używam Evernote do notowania bieżącego, do zapisywania czasu pracy (do późniejszego rozliczenia), do rejestrowania rzeczy ciekawych, odkryć sieciowych, do zarządzania pomysłami i inspiracjami do przyszłych wpisów na moich blogach, do zarządzania zadaniami i projektami (częściowo i do tego arkusze kalkulacyjn do analiz). Dzisiaj nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez i wyrzucam sobie dlaczego tak późno odkryłem ten niezbędnik.

Nie żałuję pieniędzy, które płacę im co miesiąc. To naprawdę bardzo dobrze wydana kasa tym bardziej, że jest nie za wielka.